Pisanie a emocje
Moja twórczość

Specjalne zainteresowania: pisanie a emocje

Gdy po raz pierwszy zaczęłam szukać informacji o autyzmie i czy mogę być autystyczna, natrafiłam na ten zapis wystąpienia „Autism in Females” Tony’ego Attwooda (z jakiegoś powodu tytuł wideo to parafraza: „Aspergers in Girls”). Jest ono pełne wielce interesujących uwag, które pozwoliły mi zobaczyć siebie w zupełnie nowym świetle. Oglądając ten film, płakałam, z różnych powodów. Za drugim razem zresztą nie dałam rady dooglądać go do końca, bo po prostu wzbudzał we mnie zbyt wiele emocji (wróciłam do niego dopiero na potrzeby tego wpisu – teraz widzę, że jest tam w sumie dużo uogólnień i anegdotek, które mają utrzymać uwagę publiczności). Jednak nie o nich chcę wam dziś opowiedzieć, lecz o jednym zaledwie aspekcie tego wystąpienia.

Opowiadając o tym, jak autystyczne dziewczyny radzą sobie ze zrozumieniem cudzych uczuć, relacji oraz społecznych zachowań, Attwood zwrócił uwagę na rolę czytania książek – ponieważ w nich jest wyraźnie napisane czarno na białym, co kto myśli i czuje. Aspigirls uczą się o ludzkich zachowaniach nie tyle przebywając z ludźmi, co czytając o nich lub oglądając w serialach. Fikcja to (między innymi) droga do zrozumienia rzeczywistości.

Od czytania zaś tylko jeden krok do pisania, z związku z czym wiele autystycznych dziewczyn zostaje pisarkami – bo jest to metoda na ucieczkę w wyobraźnię, do bezpiecznego świata, nad którego zasadami ma się kontrolę, ale też metoda na przetworzenie i przećwiczenie różnych sytuacji z prawdziwego życia (mowa o tym także w tym wystąpieniu, które w 90% pokrywa się z tym pierwszym, tyle że jest ogólnie o autyzmie, nie tylko u kobiet… jest tu po prostu jedno zdanie więcej na ten temat).

Ten bardzo krótki fragment, ledwie parę słów, głęboko do mnie przemówił, bo natychmiast zaczęłam myśleć o tekstach, które piszę. Ponieważ uwielbiam opisywać emocje bohaterów. Przy czym nie mogę napisać, że postać jest smutna, o nie. Ona jest smutna, zdruzgotana, głęboko przejęta sytuacją i tak dalej i tak dalej przez trzy akapity. Oczywiście nauczyłam się to kontrolować i do finalnej wersji opowiadania trafia tylko jeden z tych akapitów. ; )

Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy tak może być, że podświadomie podkręcam te emocje do jedenastu (w dziesięciostopniowej skali), czy celowo tych moich biednych bohaterów krzywdzę i traumatyzuję, by móc te uczucia potem analizować, dokładnie opisywać, wyciągać z nich wnioski. Bo ja z własnymi emocjami jestem połączona dość słabo. Na pytanie, co czuję, odpowiadam zwykle, że nie wiem. Potrzebuję zwykle więcej czasu, by zrozumieć, jakie emocje we mnie wywołała dana sytuacja, muszę to sobie przemyśleć. W gruncie rzeczy tylko złość załapuję od razu, ale to też się wiąże z wybuchem.

Przy czym nie chodzi o to, by postaci czuły to co ja. Nie opisuję w swoich tekstach siebie, nie przekładam celowo siebie na bohaterów (przy czym oczywiście nie oszukujmy się, różne rzeczy przemycam i poruszam ważne dla mnie tematy, ale nie jestem wielką fanką tworzenia postaci wyłącznie jako awataru dla autora). Po prostu chcę, żeby emocje były silne i wyraziste. Jedna z czytelniczek przyznała, że płakała w trakcie czytania mojego opowiadania i jestem z tego powodu niesamowicie dumna. Udało mi się uderzyć we właściwy nerw, coś prawidłowo odwzorować, coś tak przedstawić, żeby inni to poczuli.

Pisanie służyłoby mi w takiej sytuacji nie tyle do wyrażania moich uczuć, co ogólnie do przedstawiania uczuć. Z czym w prawdziwym życiu średnio sobie radzę, bo albo nie wiem, co czuję, albo jestem zbyt przytłoczona sytuacją, by być w stanie zrozumieć, co się dzieje we mnie. Rzeczywistość zwykle bardzo mnie stresuje i nie potrafię się skupić na tylu rzeczach na raz, na zewnątrz i wewnątrz.

Dlatego na co dzień najbardziej lubię stan „temperatury pokojowej”. Gdy nie odczuwam żadnych bardzo silnych negatywnych emocji, ale też żadnych przesadnie pozytywnych. Bo gdy się zbytnio czymś ekscytuję, coś mnie mocno cieszy, to też nie mogę sobie znaleźć miejsca, kręcę się, gubię tok myśli, nie mogę za nic zabrać. Najszczęśliwsza jestem, gdy udaje mi się wyciszyć i po prostu sobie być – w ciszy i spokoju.

Może więc tak jest, że w opowiadaniach mogę na spokojnie eksplorować silniejsze emocje. Nie są one w końcu moje, tylko moich postaci, nie muszę więc ich przeżywać, przejmować się nimi. Mogę za to na spokojnie, dokładnie, analitycznie pokazać, jak ktoś inny je przeżywa.

Nie wiem, czy właśnie tak to działa, ale takie mnie naszły na ten temat przemyślenia i pozwoliły trochę inaczej spojrzeć na moją własną twórczość – czemu pewne rzeczy piszę tak a nie inaczej? Czemu pociągają mnie pewne tematy? Czemu buduję takie postaci? Dla mnie pisanie nigdy nie było stricte ucieczką do własnego świata – nigdy nie pisałam fanfików, nigdy nie pisałam rzeczy tylko dla siebie (tego typu historie wolę wymyślać w głowie, pisanie jest na to za wolne i wymaga innych warunków. Zresztą, pewnie jest to przypadek maladaptive daydreaming, a to temat na zupełnie inny artykuł…). Nigdy też nie byłam dobra w budowaniu fabuł. Może dlatego, że używałam pisania nie do przedstawiania historii, tylko do analizowania uczuć w bezpieczny, całkowicie oderwany od moich własnych przeżyć, sposób.

Zastanawiam się, czy to jakoś zmieni moje podejście do pisania. Czy te rozważania uczynią mnie bardziej świadomą w kwestiach twórczych. Zawsze też miałam silne wrażenie, że bardzo mało znam samą siebie i nie wiem, kim jestem. Dlatego może to być dla mnie kolejny krok ku lepszemu zrozumieniu siebie.


PS. Jeśli interesują was moje opowiadania, wszystkie informacje i linki na ich temat znajdziecie tutaj.

Obraz DAMIAN NIOLET z Pixabay

Obraz Gino Crescoli z Pixabay

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *